Jestem człowiekiem pełnym sprzeczności.
Z jednej strony – bardzo lubię, jak dużo się dzieje, kiedy jestem w podróży, kiedy mam możliwość poznawać i doznawać nowych miejsc, a mój dzień sprawia wrażenie chaotycznego i nieuporządkowanego.
Z drugiej strony – coraz bardziej cenie sobie przewidywalność, rutynę i poczucie, że wiem, co zaraz będzie. To daje mi zaskakujące poczucie bezpieczeństwa.
W szczególności, od kiedy mieszkamy w lesie, w naszym małym domu, to różnica pomiędzy dniami tygodnia, czy nawet porami dnia trochę się zaciera. Brakuje punktu odniesienia. Kiedy jeździłem do biura – to popołudniami nie było tam ludzi. W weekendy nie chciało mi się tam jeździć.
A teraz kiedy mieszkamy z dala od ludzi, czasami łapię się na tym, że nie wiem jaki jest dzień tygodnia! Zdarzają się dni, ze pracuje do nocy, a potem nagle zdarzają się 2-3 dni bez żadnej pracy i skupiam swoją uwagę na czymś zupełnie innym… A potem znowu pętla się powtarza.
Właśnie dlatego staram się zbudować pewną formę nawyków i przewidywalnych codziennych rutyn. Dotyczą one zarówno tego, co i kiedy jem oraz co robię w ciągu dnia.
Przede wszystkim monitoruj i kontroluj
Jak być może już wiesz z innych moich artykułów o produktywności jestem wielkim fanem mierzenia i weryfikowania. Dlatego lubię swojego smartwatcha, który liczy mi wiele rzeczy.
Mam już ponad 900 dni ciągiem w aplikacji Daylio (! a miałbym znacznie więcej gdyby… nie wydarzała się niespodzianka wymuszająca na mnie wymianę telefonu 🙂 To aplikacja, która 3 razy dziennie pytanie o samopoczucie oraz pozwala wybrać określoną aktywność, którą akurat robię.
To pozwala mi łatwo sprawdzić co powoduje, że rano, w południe i wieczorem czuję się… dobrze.
Albo co w moim przypadku ma najczęściej miejsce „neutralnie”.
Neutralnie to dobry stan. Oznacza, że nie dzieje się nic co jakoś bardzo mocno wpływa negatywnie na moją psychikę – nie mam poczucia ogromnego stresu, nie przejmuje się bieżącymi wydarzeniami, nic mnie nie boli, ale… Nie jestem równocześnie wyjątkowo zadowolony ze swoje życia, nie dzieje się nic co napawa mnie ogromnym optymizmem.
Po prostu jest.
I taka stoicka myśl towarzyszy mi przez ostatnie lata.
Ale to właśnie te poranne małe rutyny dają mi pozytywnego porannego kopa dodatkowej dawki endorfin.
Bo podejmujemy zbyt wiele decyzji
To już prawie truizm. Człowiek w XXI wieku DZIENNIE podejmuje jakieś 36 000 różnych decyzji! To bardzo, bardzo dużo! Wielokrotnie więcej niż człowiek żyjący jeszcze jakieś 100 lat temu! Podobnie jest z ilością przyswajanych informacji. Jesteśmy zalewani mnóstwem niepotrzebnych informacji i często przeskakujemy w ciągu ułamków sekund pomiędzy poszczególnymi stanami emocjonalnymi. To trochę jak na tiktoku – raz widzisz śmieszne kotki i w 3 sekundy później widzisz już obrazki z powodzi w Pakistanie a w kolejnej sekundzie tańczące nastolatki.
Dlatego staram się tworzyć (i stale optymalizować) dobre rutyny i nawyki.
Niestety, jak każdy chyba, zmagam się z jakąś formą uzależnienia od social mediów. Od kiedy wstaje bez budzika (za to chodząc o regularnej godzinie spać) budzę się między 6:10 a 7:15.
Postanowiłem zamienić nawyk sięgania po telefon i przeglądania newsów + głupich filmików -> lekturą czegoś pożytecznego.
Dlatego staram się odłożyć telefon poza zasięg ręki a mieć bliżej do czytnika (kocham mojego kindla!). Przez 30 do 40 minut każdego dnia staram się czytać. Ponieważ mam pod tym kątem małe ADHD często przeskakuje pomiędzy 2 a nawet 3 różnymi książkami.
To daje mi fajny zastrzyk spokoju. Wiemy z badań naukowych, że mózg wchodzi w bardzo specyficzny tryb działania kiedy czytamy.
Kiedy zaczynam się wiercić po przebudzeniu zazwyczaj pojawi się też mocno zmruczany Pan Scott:
Ponoć według książki – Sekretny język kotów – Schotz Susanne – koty też lubią rutynę 🙂
Dlatego kiedy wstaje z łóżka – Scott wstaje razem ze mną. Czasami wskakuje mi na ramiona i schodzimy razem albo sam zbiega przede mną i czeka przy drzwiach. Ma swoje sprawy i biegnie odwiedzając stałe punkty.
Chciałbym, aby stało się to moją stałą rutyną ale… w zależności od pory roku trochę inaczej to wychodzi. Zazwyczaj na wiosnę i na jesień staram się iść trochę pobiegać albo poćwiczyć. Kiedy jeszcze mieszkaliśmy w mieście – sprawa była trochę łatwiejsza. Wychodziłem z domu i jechałem na trening. Nie musiałem myśleć – na crossficie trener zawsze miał przygotowany zarówno trening, jak i muzykę.
Teraz trochę odpuściłem taką zdrową rutynę treningową i bardzo, bardzo mi jej brakuje. Wiem, że taka spora dawka porannego ruchu daje dużego kopa na cały dzień.
Ale cóż… nie będę Cię ściemniał, że jestem doskonały 🙂 Niezmiennie jednak – mam nadzieję, że uda mi się ponownie reaktywować ten dodatek do dnia i to prędzej niż później!
Tymczasem kiedy Scott idzie zobaczyć co tam, przez noc, zmieniło się w lesie – biorę się za śniadanko.
Czasami robimy coś razem z Olą (moją żoną) czasami po prostu wystawiamy rzeczy z lodówki na stół.
A ostatnio maksymalnie „chorujemy” na zapiekaną fetę. Najprostszy przepis – piekarnik na 200 stopni, na środek feta i pokrojone pomidorki, trochę przypraw typu bazylia, oregano i 20-30 minut w piekarniku. Alternatywnie trochę miodu na fetę a wokół pocięte figi. Przepis idealny!
I (chyba) niestety…
Pracując w co-workingu wpadłem w prawdziwy nałóg.
Nie wyobrażam sobie dnia bez dobrej kawy.
A im dalej w las tym człowiek bardziej poznaje świat ciekawych kaw i nagle taka zwykła z marketu już nie smakuje.
Na co dzień wykorzystuje ekspres do kawy Philipsa – Latte Go, chociaż ze względu na to, że Ola ma często ochotę na kakao, wykorzystuje do ubicia mleka taką oto widoczną na zdjęciu ubijaczkę!
Mój tata, zawsze się ze mnie śmiał, że pije kawę homeopatyczną – minimalna ilość kawy i bardzo dużo mleka. Właściwie zazwyczaj piłem mleko ze śladową ilością kawy 🙂
Ale kiedy odkryłem bogactwo smaków – zacząłem pić czarną. Od kilku miesięcy oszalałem na punkcie kwaśnych kaw z takich stron jak Etopia lub Rwanda.
To właśnie od Przyjaciół Kawy otrzymałem zestaw degustacyjny, który aktualnie próbuje – to naprawdę dobra kawa!
Zazwyczaj po śniadaniu od razu wchodzi jeszcze jedna – i idę do swojego biura.
Odpalam muzykę na słuchawkach, podnoszę biurko do pracy i stojąc przez godzinę do dwóch staram się dokonać dokładnego przeglądu dnia, aby wybrać swoje MITy (most important tasks) oraz trochę pisać.
Piszę scenariusz do nowych filmów na TikToku lub Youtube, odpisuje na maile albo piszę oferty.
Potem przychodzi czas na przejrzenie pracy zespołu, weryfikację tego, co się zadziało przez noc i reszty pracy.
W południe klasycznie – przerwa na kawę! Mówiłem już, że trochę przesadzam?
Staram się kończyć dzień pracy najpóźniej około 14-15 ale… no cóż. Zdarzają się dni pracy do godziny 22 a zdarzają się dni, kiedy już po 12 idę coś podziałać wokół domu.
To powoduje, że każdy dzień jest trochę inny.
A jak wygląda Twój dzień i Twoja rutyna?
Ten materiał powstał przy współpracy z firmą Przyjaciele Kawy – zerknijcie na ich stronę https://www.przyjacielekawy.pl/!